Ta historia nie daje mi spokoju od kiedy ją poznałem.
Powraca w myślach, kołacze się.
Jej nie można w żaden sposób objąć.
Dlatego dziś, w Dniu Pamięci o Ofiarach Holokaustu, byłem właśnie tam. W Lublinie, na Tatarach.
W miejscu, w którym naziści rozstrzelali ponad 100 dzieci przywiezionych z żydowskiej ochronki na Starym Mieście. Od 3 latków do kilkunastolatków. Drżących z zimna i ze strachu, w samych koszulach, bez rodziców, 24 marca 1942 roku.
Niemcy zabili też razem z dziećmi ich trzy opiekunki, które chciały być z dziećmi do końca.
Naoczny świadek opisywał to zdarzenie tak (źródło: teatrnn.pl):
„[…] esesmani udali się wprost z ciężarówki do pomieszczeń zajmowanych przez ochronkę i wygnali z nich wszystkie dzieci na ulicę. Małe dzieci w wieku od 3 do 4 lat, które leżały już rozebrane w łóżeczkach, zabrano w samych koszulach. Na zewnątrz padał zimny, mokry śnieg. Dzieci płakały, starsze z nich krzyczały. Krzyki te niosły się do samego nieba. Naziści załadowali wszystkie dzieci na ciężarówkę. Dwie wychowawczynie: panna Rechtman i Hania Kuperberg nie chciały zostawić dzieci i zgłosiły się dobrowolnie, by im towarzyszyć.
Wszystkie dzieci wraz z nauczycielkami wywieziono na Majdan Tatarski, gdzie wcześniej już wykopano dół, i tam je zamordowano. Polacy, którzy mieszkali w pobliżu, opowiadali później, w jaki sposób się to odbyło. Na mniejsze dzieci nie trzeba było nawet kul, uderzano je tylko pałką w główkę i prawie żywcem grzebano”.
Pamiętajmy, że każda nienawiść zaczyna się od słów.