Już dawno żadna książka nie wywarła na mnie takiego wrażenia.
Nie może wyjść mi z głowy.
Stale się kołacze.
Stawia przed oczami wstrząsające obrazy.
Najbardziej poruszający jest jednak dla mnie nie jej historyczny charakter, a uniwersalne przesłanie, które zawarte jest w zdaniu: „Książka ostrzeżenie przed tym, co może się stać, jeśli edukację naszych dzieci oddamy w ręce fanatyków”.
Wszyscy wiemy, że Niemcy lat 30tych z rodzącym się faszyzmem były krajem niespotykanej indoktrynacji i manipulacji młodym pokoleniem. Jednak jej skala oraz precyzyjne zaplanowanie i wykonanie opisane przez ówczesnego dyrektora amerykańskiej szkoły w Berlinie, budzą we mnie grozę. Może dlatego, że wszyscy wiemy jakie były tego konsekwencje?
Towarzyszy mi po jej przeczytaniu jeszcze jedno uczucie. Współczucie. Dla dzieci, które Bogu ducha winne, urodziły się w kraju, który od pierwszych dni ich świadomego życia, dzień w dzień, przez cały okres dzieciństwa i dorastania robił z nich nazistów. Tłumaczył cały otaczający je świat według chorej, nienawistnej ideologii, która kazała zabijać i ginąć.
Ta książka nie jest jednak tylko o edukacji w nazistowskich Niemczech.
Jest także o tym, jakie są konsekwencje tego, gdy wychowaniem i edukacją dzieciaków zajmują się fanatycy. Nie muszą być nazistami, nie muszą być komunistami, ani faszystami, wystarczy, że targa nimi niechęć do obcych, do innych, przekonanie o własnej nieomylności, wyższości, lepszej religii, słuszniejszym światopoglądzie i lepiej obranej, jedynie słusznej drodze życia.
Nie muszą być nazistami, by zrobić krzywdę młodej głowie.
Zamiast otworzyć – przymknąć.
Zamiast uwrażliwić – znieczulić.
Zamiast dać mądry wybór – ograniczyć.
Plastyczna młoda głowa może łatwo fanatyzmowi ulec, dlatego twardo trzeba stawiać mu granice.
Bo on bardzo lubi edukację. Och, jak lubi.